Historie pacjentów Article · 15 stycznia 2021

Długa droga do szczęścia – in vitro oczami pacjentów

Wielu z nas uważa rodzicielstwo za jedną z najpiękniejszych rzeczy na świecie. Niestety nie zawsze jest ono na wyciągnięcie ręki. O tym, jak trudno spełnić marzenie o zostaniu rodzicem przekonali się Jadwiga i Andrzej, Marta i Mateusz oraz Julia i Robert – pary, które zdecydowały się skorzystać z metody in vitro.

program nauka czy cud

Wielu z nas uważa rodzicielstwo za jedną z najpiękniejszych rzeczy na świecie. Niestety nie zawsze jest ono na wyciągnięcie ręki. O tym, jak trudno spełnić marzenie o zostaniu rodzicem przekonali się Jadwiga i Andrzej, Marta i Mateusz oraz Julia i Robert – pary, które zdecydowały się skorzystać z metody in vitro. Każda z nich jest na innym etapie starań o dziecko. Każdej towarzyszą nieco inne emocje. O swoich niezwykłych zmaganiach opowiedzieli Małgorzacie Rozenek-Majdan w filmie dokumentalnym „In vitro. Nauka czy cud?”. OGLĄDAJ PROGRAM

 

In vitro jest naszą ostatnią szansą” – historia Jadzi i Andrzeja

 

Jadzia i Andrzej  mieszkają w małej miejscowości między Krakowem a Katowicami. Ona jest listonoszem, on górnikiem.  Jak sami mówią, połączyła ich miłość od pierwszego wejrzenia. Zaraz po ślubie nie myśleli jeszcze o dziecku. Ich pierwsza ciąża to był przypadek, choć oczywiście cieszyli się, gdy test ciążowy wyszedł pozytywnie. „Mamy bardzo dużo znajomych z dziećmi. Nie raz, gdy spotykamy się wszyscy razem, widzę, że dzieci lgną do mnie jak magnes do lodówki” – śmieje się Andrzej.

 

Pierwsze USG nie ujawniło nieprawidłowości. Później jednak pojawiły się plamienia, więc para pojechała do szpitala. Mimo, że był to już 8 tydzień i serduszko dziecka powinno bić – nie biło. Badanie hormonu ciążowego również wychodziło coraz gorsze. Lekarz stwierdził, że jest to ciąża obumarła i trzeba ją usunąć.

 

Małżeństwo szybko zaczęło starać o drugą, ale ta zakończyła się, nim Jadzia spostrzegła, że jest w ciąży. „Dało mi to do myślenia…” – wspomina. Zaczęły się badania, a ponieważ wychodziły prawidłowo i nie było żadnych przeciwwskazań, para zaczęła starać się o kolejne dziecko. Niestety i tym razem nie powiodło się. Z czwartą ciążą Jadzi miało być już dobrze. Plamienia pojawiły się dopiero później. Kobieta wylądowała w szpitalu, a ciążę, tak jak te poprzednie, trzeba było usunąć. Piątej także nie donosiła – zakończyła się samoistnym poronieniem. Dwie kolejne to już ciąże pozamaciczne. Ostatnią z nich kobieta pamięta jak przez mgłę…

 

Nieudane próby powiększenia rodziny doprowadziły Jadzię na skraj psychicznego wyczerpania. Zamknęła się w sobie, non stop płakała i nie chciała wychodzić z domu. Skończyło się na wizycie u psychiatry i lekach przeciwdepresyjnych. Jak sama wspomina, był to czas, kiedy nie czuła się 100% kobietą, bo nie mogła mieć dziecka.

 

Rosnący problem niepłodności w Polsce…

 

W takiej sytuacji jak Jadzia jest co 5. polska para, czyli ok. 3 milionów ludzi. Gospodarz programu – Małgorzata Rozenek – Majdan – pyta, dlaczego zmniejszona płodność staje się epidemią XXI wieku? Co jest tego powodem? Czy któraś z płci jest bardziej zagrożona niepłodnością? A może przyczyna leży w takim samym stopniu po obu stronach?

 

„Szacuje się, że w Polsce ok. 1,5 miliona do 2 milionów par ma problemy z niepłodnością. Nie mówimy tutaj o bezpłodności, czyli całkowitej utracie zdolności do posiadania dziecka, ale o pewnych trudnościach w tym zakresie. Obecnie co 5. para w wieku prokreacyjnym ma problemy z zajściem w ciążę.  Powód niepłodności może leżeć zarówno po stronie mężczyzny, jak i po stronie kobiety. Statystycznie w 30 do 50% przypadków przyczyna leży po stronie mężczyzny, a za 30-40% przypadków odpowiada kobieta. Musimy też pamiętać o tzw. niepłodności idiopatycznej, czyli takiej, kiedy nie wiemy, co tak naprawdę jest powodem trudności z zajściem w ciążę. Dotyczy ona ok. 30% wszystkich przypadków” – wyjaśnia dr n. med. Anna Bednarska-Czerwińska – ginekolog położnik, endokrynolog i specjalista leczenia niepłodności oraz Dyrektor Medyczny Gyncentrum.

 

I właśnie o takich, nie do końca poznanych przyczynach niepłodności mówią lekarze w przypadku Jadzi: „Najbardziej frustrowało mnie to, że nie wiadomo było, dlaczego nie mogę zajść w ciążę. Pewien lekarz z jednej z klinik, w której byliśmy, po kolejnych badaniach, powiedział nam, że nie potrafi już pomóc…” – wspomina. Za każdym razem, gdy Jadzia dowiadywała się, że któraś z koleżanek ze szkoły czy z najbliższego otoczenia zaszła w pierwszą albo kolejną ciążę, czuła ogromną złość. Potem pojawiały się łzy: „Byłam zła, że jedni potrafią zajść w ciążę ot tak, a ja tyle lat się staram i nic…”- tłumaczy.

 

Diagnostyka przede wszystkim!

 

Diagnostyka niepłodności jest bardzo złożonym procesem. Obejmuje cały szereg badań i wymaga zaangażowania wielu specjalistów. Na szczęście dzięki dostępnym narzędziom diagnostycznym w wielu przypadkach udaje się ustalić, co jest przyczyną problemu. Kiedy taką diagnostykę należy rozpocząć?

 

„Para, której przez rok nie udaje się zajść w ciążę, pomimo regularnego współżycia, 3-4 razy w tygodniu, bez zabezpieczenia, powinna podjąć już diagnostykę. Czasem badania zalecamy wcześniej, głównie po to, aby ocenić rezerwę jajnikową pacjentki. U młodych dziewczyn do momentu dojrzewania jest ona niska. O prawdziwej rezerwie jajnikowej, takiej która określa płodność kobiety, mówimy dopiero od okresu dojrzewania” – wyjaśnia dr Czerwińska, Dyrektor Medyczny Gyncentrum.

 

Aby określić rezerwę jajnikową, wystarczy proste badanie z krwi. Oznacza się w nim tzw. hormon antymüllerowski (ang. Anti-Müllerian Hormone, AMH). Jego stężenie u kobiety w wieku rozrodczym powinno wynosić między 1 a 3 ng/ ml. Jeśli jest niższe, możemy spodziewać się problemów z naturalnym zajściem w ciążę. Nie jest to jednak jedyne konieczne badanie. Na płodność człowieka wpływa tyle czynników, że czasem trzeba się upewnić, jak funkcjonuje niemal cały organizm. Sprawdza się, czy macica ma prawidłową budowę albo czy jajowody, którymi komórka jajowa przedostaje się do macicy, są drożne.

 

Z męskim nasieniem coraz gorzej…

 

„Statystyki pokazują, jak diametralnie w ciągu ostatnich 20 lat obniżyły się parametry nasienia u mężczyzn. Niespełna dwie dekady temu za normę uznawano co najmniej 30% prawidłowych plemników. Dziś niewielu mężczyzn mieści się w najnowszej normie” – zauważa Rozenek. Na szczęście mogą oni poprawić parametry swojego nasienia w bardzo prosty sposób.

 

„Spadek parametrów nasienia rzeczywiście jest ogromny. Normy nasienia według WHO, jeśli chodzi o gęstość i koncentrację plemników, wynoszą 15 milionów/1 ml ejakulatu. Ruchliwość musi wykazywać ponad 40% plemników, natomiast prawidłową budowę musi mieć zaledwie 4% – jest to minimum, które musi zostać spełnione”- tłumaczy dr Czerwińska, Dyrektor Medyczny Gyncentrum. Jak to osiągnąć?

 

„Wystarczy zmienić bieliznę na luźniejszą lub zrezygnować z sauny. Częste przegrzewanie narządów rozrodczych może bowiem zmniejszyć ruchliwość plemników. Równie istotna jest dieta. Powinno się w niej znaleźć jak najmniej produktów wysoko przetworzonych. Nie możemy zapominać również o czynniku, jakim jest stres. Mężczyźni są bardzo podatni na sytuacje stresowe, a to źle na nich działa. Kluczowa jest także rezygnacja z używek. Statystyki podają, że 4-5 kieliszków alkoholu w tygodniu już zmniejszają płodność” – wskazuje dr Czerwińska, Dyrektor Medyczny Gyncentrum.

 

Po diagnostyce czas na działanie!

 

Jadzia i Andrzej mają za sobą kompleksową diagnostykę. Ponieważ bezskutecznie starają się o dziecko już od 10 lat, lekarz z kliniki Gyncentrum  – po wnikliwym zapoznaniu się z wynikami badań – zaproponował im procedurę in vitro jako jedyną szansę na posiadanie potomstwa. Małżeństwo zgodziło się od razu, wiedząc, że jest to ich ostatnia szansa: „Bardzo chciałbym mieć dziecko…A może dwójkę, trójkę, czwórkę… Tak sobie nawet myślę, czy nie kupić jakiegoś autobusu. Moglibyśmy mieć całą drużynę piłkarską” – śmieje się Andrzej.

 

Z kolei Jadzia, mimo że jest chrześcijanką i co niedzielę chodzi do kościoła, wcale nie uważa, że in vitro to coś złego. Twierdzi, że jest to ich ostatnia szansa i ma nadzieję, że w końcu się uda: „Gdyby się udało, byłabym chyba najszczęśliwsza na świecie. Wszystko to, co przeszłam, pod względem fizycznym, psychicznym, finansowym, odeszłoby w zapomnienie”.

 

In vitro krok po kroku

 

Podjęcie decyzji o poddaniu się procedurze in vitro to dopiero początek bardzo długiej drogi. Pierwszym jej etapem jest stymulacja hormonalna. Wiąże się ona z koniecznością zażywania i wstrzykiwania leków hormonalnych.

 

„Czas trwania stymulacji hormonalnej jest bardzo różny. Zależy od rezerwy jajnikowej pacjentki, tego jak reaguje na leki i jaki protokół stymulacji dla niej wybraliśmy. Istnieją bowiem różne typy protokołów. Stymulację możemy przeprowadzić protokołem krótkim, ultrakrótkim, długim lub ultradługim. W zależności od tego, jaki protokół wybierzemy, cała procedura stymulacji może trwać od kilku dni do nawet 3 miesięcy. Stymulacja jajników ma na celu uzyskanie tzw. mnogiej owulacji, w której osiągamy więcej niż jedną komórkę jajową. Kończymy ją podaniem leku, który powoduje dojrzewanie komórek jajowych i po 36 godzinach wykonujemy punkcję jajników”- mówi dr Dariusz Mercik –  ginekolog położnik i endokrynolog z kliniki leczenia niepłodności Gyncentrum.

 

Stymulacja Jadwigi trwała 13 dni i była dla niej niełatwym doświadczeniem. Bolesne zastrzyki, ból podbrzusza, a do tego nagłe i trudne do powstrzymania ataki płaczu – tak wyglądała jej rzeczywistość w trakcie stymulacji. Po niej przychodzi czas na punkcję jajników. To właśnie w trakcie tego zabiegu lekarz pobiera komórki jajowe uzyskane dzięki stymulacji. Jak przebiega taka punkcja?

 

„Punkcję wykonuję pod kontrolą USG. Najpierw wprowadzam przez pochwę głowicę ultrasonograficzną z przytwierdzoną do niej specjalną prowadnicą. Następnie przez tę prowadnicę wprowadzam igłę, przekłuwam się przez ściany pochwy i nakłuwam jajniki, po czym kolejno ściągam z nich płyn pęcherzykowy. Po punkcji jajników materiał trafia bezpośrednio do laboratorium embriologicznego, w którym embriolog „przeszukuje” płyn i po znalezieniu w nim komórek przygotowuje je do procedury in vitro” – wyjaśnia dr Mercik.

 

In vitro – czyli cud w szkle

 

Dzięki in vitro to, co normalnie się dzieje w naturze, możemy przenieść na szkiełko laboratoryjne. I tak para, która nie może zajść w ciążę w sposób naturalny, za sprawą zapłodnienia pozaustrojowego, otrzymuje szansę na rodzicielstwo.

 

„In vitro z historycznego puntu widzenia oznacza „w szkle”. Dziś jesteśmy już o krok dalej. Nie doprowadzamy do samozapłodnienia, a zmuszamy plemnika, żeby nam się poddał i następnie umieszczamy go we wnętrzu komórki jajowej. Metodę tę nazywamy mikromanipulacją. Mikromanipulatory są niczym joysticki w grze. Manipulują bardzo, bardzo cieniutkimi igiełkami, którymi najpierw przytrzymujemy  komórki rozrodcze, a następnie jedną wbijamy do drugiej” – wyjaśnia dr Wojciech Sierka – embriolog kliniczny z kliniki leczenia niepłodności Gyncentrum.

 

Zapłodniony oocyt trafia do inkubatora, w którym zaczyna się dzielić, aż osiągnie stadium blastocysty. Zarodki powstałe podczas procedury in vitro zostają albo przetransferowane do macicy, albo zamrożone. W drugim przypadku mówimy o tzw. krioprezerwacji. Zarodek umieszczany jest w ciekłym azocie o temperaturze -196 st. W takich warunkach bezpiecznie czeka, aż zostanie przetransferowany.

 

Szansa, z której trzeba skorzystać – historia Marty i Mateusza

 

Marta i Mateusz mieszkają na Śląsku. Ich związek od początku był bardzo dynamiczny. Zaręczyli się na meczu Chelsea, po zaledwie kilku miesiącach znajomości. Następnie wzięli ślub i zaczęli starać się o dziecko – bezskutecznie. „To była próba za próbą, z której nic nie wychodziło. Ale próbowaliśmy dalej.” – wspomina Mateusz.  Za każdym razem, gdy Marcie spóźniał się okres mieli nadzieję, że tym razem się uda, niestety czekało ich tylko rozczarowanie. Postanowili skorzystać z pomocy specjalistów i zgłosili się jednej z klinik leczenia niepłodności. Tam czekała ich seria badań, zaczęli też przyjmować leki. I choć działania te kosztowały masę pieniędzy, nie przynosiły rezultatu. Nie mogły przynieść, ponieważ Marta i Mateusz zostali źle zdiagnozowani – „Zmarnowaliśmy ten rok” – podkreślają oboje.

 

Zmienili klinikę, a w niej praktycznie „na dzień dobry” dostali skierowania na badania genetyczne. U Marty nie wykryto żadnych nieprawidłowości, natomiast u Mateusza stwierdzono translokację w trzech chromosomach. Tego typu nieprawidłowości nie przeszkadzają w codziennym życiu, stanowią jednak problem przy próbie zapłodnienia. Jeśli Mateusz przekazałby tę wadę dziecku, to nie miałoby ono szansy na prawidłowy rozwój. „Z moją przypadłością ciężko jest zajść w ciążę w sposób naturalny, jeszcze ciężej jest taką ciążę donosić, a na urodzenie zdrowego dziecka szansa jest bardzo niewielka” – mówi Mateusz.

 

Na szczęście współczesna medycyna radzi sobie i w tak skomplikowanych przypadkach. Marcie i Mateuszowi zaproponowano in vitro. Wyjaśniono krok po kroku, jak będzie wyglądać cała procedura i co oni sami muszą jeszcze zrobić, aby właściwie się do niej przygotować. „Od tamtej pory czuliśmy, że jesteśmy w dobrych rękach” – wspomina Mateusz.

 

Marta ma już za sobą zarówno stymulację owulacji jak i punkcję jajników. Pobrano od niej 8 komórek, z których aż 6 było dojrzałych. Zarodki oczywiście przebadano, by sprawdzić, czy Mateusz nie przekazał im nieprawidłowych chromosomów. Takie badania (zwane preimplantacyjnymi) znacznie zwiększają szansę na to, że ciąża zakończy się pomyślnie, a dziecko będzie zdrowe. Okazało się, że aż 3 z 6 zarodków mają prawidłowe chromosomy.

 

„Czuliśmy olbrzymią radość…Skoro zapłodnienie się udało, mamy 3 zarodki, to teraz tylko czekamy na pozytywny wynik testu ciążowego i koniec tematu. Okazało się jednak, że tak prosto nie będzie…” – wspomina Marta, płacząc. Pierwszy zarodek podany Marcie nie spowodował ciąży. Lekarze nie byli w stanie stwierdzić, dlaczego transfer się nie udał. „Najtrudniejsze było patrzenie na Martę i to jak to przeżywa. Potem najważniejsze było dla mnie to, aby umówić się na kolejną wizytę. Chciałem wiedzieć, czy był to po prostu zbieg okoliczności, pech, i czy jeszcze możemy coś więcej zrobić” – mówi Mateusz.  Ostatecznie Marta wraz z Mateuszem wrócili do kliniki, gdzie ma zostać podany drugi zarodek. „W pewnym momencie zrobiło mi się, szkoda Marty, bo ona może zostać matką, ja niekoniecznie ojcem. Oczywiście z pomocą medyczną jest to możliwe, ale szanse są oceniane jako nikłe” – dodaje Mateusz.

 

Transfer zarodka jest zabiegiem bardzo precyzyjnym, ale nie na tyle inwazyjnym, żeby trzeba do niego znieczulać pacjentkę. Wprowadza się dopochwowo wziernik, a następnie dwuczęściowy kateter, czyli taką prowadnicę. Embriolog zaciąga zarodek do elastycznego katetera i mi go podaje. Ja go wprowadzam do macicy i pod kontrolą USG szukam odpowiedniego miejsca, w którym jest najładniejsze endometrium i można zarodek tam wstrzyknąć. Jest to zabieg krótki, precyzyjny i w zależności od sposobu wykonania, można osiągnąć wysoki procent ciąż albo go nie osiągnąć  – wyjaśnia dr Mercik.

 

Po ok. 10-12 dniach od transfera laboratorium wykonuje badanie poziomu hormonu beta hCG we krwi. Podwyższony oznacza ciążę.

Pomimo nieudanego początku, Marta i Mateusz nie poddają się. Wierzą, że za którymś razem na pewno się uda. „Uważam, że jeśli jest szansa, trzeba z niej skorzystać, bo dlaczego nie? Chcielibyśmy spróbować mieć własne dziecko, a ja bardzo chciałabym być w ciąży” – zaznacza Marta.

 

Julia i Robert – starania zwieńczone sukcesem!

 

Julia i Robert starali się o ciążę przez 1,5 roku. I udało się! Julia jest w 13 tygodniu ciąży. Procedura zapłodnienia pozaustrojowego powiodła się już za pierwszym razem, a dziecko rozwija się prawidłowo. Kiedy kobieta dowiedziała się, że wynik testu ciążowego wyszedł pozytywne, zaczęła płakać. Nie wiedziała, jak wytłumaczyć mężowi, że stało się to, na co tak obydwoje czekali. Robert w pierwszej chwili nie wiedział, o co chodzi i co oznacza podwyższony poziom beta hCG – wspominają z rozbawieniem. Przykład Julii i Roberta dowodzi, że in vitro choć żmudne i kosztowne, ma szansę się udać!

 

Sukces in vitro efektem wspólnych wysiłków

 

Choć in vitro jest mozolną procedurą i nie zawsze udaje się za pierwszym razem, daje ogromną nadzieję wszystkim niepłodnym parom, które pragną zostać rodzicami. Oczywiście nie byłoby to możliwe bez ogromnej wiedzy i doświadczenia specjalistów pracujących w klinice leczenia niepłodności, którzy każdego dnia z pełnym zaangażowaniem pomagają niepłodnym parom spełnić największe marzenie – marzenie o rodzicielstwie.

Obserwuj nas
Tematyka
Historie pacjentów

Bezskutecznie staracie się o dziecko?
Umówcie konsultacje ze specjalistą i porozmawiajcie o in vitro